sobota, 8 października 2016

szkolne śniadania

 Co mi się ulało przez librusa pewnego październikowego dnia


Szanowna Pani,

Ω jeśli ma kanapkę, to przynosi ją po szkole do domu i jak ją wreszcie znajdę, idzie ona do spalenia. Nie zjada nawet kanapek z nutellą, nadgryza jabłko, gniją marchewki, pomidory wyciskał na głowę kolegom, chuchał kiełbasą na koleżanki, a jogurty i banany niszczą państwowe książki i nasz plecak (bo Ω nim rzuca i to wszystko się rozmaśla w środku razem z pudełkami). Ω łaskawie spożywa batoniki. Niektóre. Pomimo własnego zaopatrzenia kradł jedzenie kolegom - niejednokrotnie miałam takie skargi ze strony innych rodziców. Po czterech latach męki z zaopatrywaniem go w gwiazdki z nieba (i nowe śniadaniówki oraz praniu plecaków), kiedy jedzenie szło do kosza lub pieca, postanowiliśmy przestać. Próbowaliśmy dawać mu pieniądze, ale kupował słodkości w sklepie poza szkołą.
Ω je solidne śniadania w domu. Dostaje butelkę wody (po zniszczeniu niezliczonych bidonów) i dziś też miał pełną, pamiętam, że sprawdziłam rano. Ma wykupione obiady. Uważam, że cztery i pół godziny (8-12:30) to nie jest czas postu szkodliwy dla dziecka bez cukrzycy. Chyba, że pęknie z zazdrości patrząc na cudze smakołyki. Ostatecznie można jeszcze zasięgnąć opinii drugiego lekarza.
Z poważaniem,
(...)