piątek, 11 listopada 2011

Mskr! i Skyrim!

     Wczorajszy dzień był średnio udany pod względem milusińskiego z zespołem Aspergera. Zwłaszcza wieczór.
     Jak co czwartek ruszyliśmy się do miasteczka po ciasteczka. Wróć. Nie po ciasteczka. Na zajęcia plastyczne. Terapia Ω'i w rówieśniczym gronie podobnych do niego wysokofunkcjonujących autystów. Mamusie siedziały(śmy) sobie w swojej sali snując marzenia o rozwoju stowarzyszenia. Ach, gdyby tak mieć siedzibę, swoją własną, żeby dzieciaki miały gdzie mieć zajęcia, nawet integrację sensoryczną. Żeby mieć własny czajnik i móc wybierać sobie godziny, żeby wspólnie nad czymś tyłek posadzić, pogadać w dowolnym momencie we własnej sali. I przyszło dziecko mówiąc, że łazienka pływa. Pobiegłyśmy z M. ocenić sytuację.
     Cieciowa zachłysnęła się oburzeniem.
     - Który to?!
     - Wiemy, ale nie powiemy. - odpowiedziała stanowczo, ale z uśmiechem M. z nad mopa.
     Łazienka pływała, bo słabo działał odpływ zlewu, a jedno dziecko za mocno odkręciło wodę i nie miało siły zakręcić. Zamiast donieść o tym pani cieciowej, poszło na zajęcia, bo się wstydziło powiedzieć. Można się łatwo domyślić, które to takie mądre, chociaż wszystkie w kategoriach rozrabiania są nieprzeciętne. Ja wiem, bo widziałam, jak Ω się przyznaje M.
     M. chwyciła za mopa, ale słabo szło usuwanie skutków powodzi takim sprzętem, więc zagarniałam wodę szufelką do wiader, a I. wynosiła pełne do drugiego klopa.
Po godzinie słuchania biadolenia cieciowej "Co to za dzieci?!" , opanowałyśmy sytuację. Odpowiadałam cieciowej w głowie "Wiadomo, niezwykłe! Tak się nazywamy przecież".
     I wymarzona siedziba będzie miała kratkę w podłodze w łazience i nie będzie problemu z ewentualnym zalaniem.
     Po powrocie do domu, godzinę później, niż było w planie (za pomocą łazienkowej topieli), czekały nas dalsze atrakcje. Wykąpaliśmy mniejszą młodzież, sztuk dwie i zastanawiałam się, czy Ω'i nie wsadzić pod prysznic rano, bo już mi się nic nie chciało. Wtedy Q wywąchał, że coś się pali. Młody smażył psa z koralików, żeby mu się lepiej skleił, na lampce (mojej wspaniałej lampce biurkowej, którą dzierżawi, a nie odziedziczył!). Straty: pies, żarówka lampki, powietrze w pokoju mimo wietrzenia, skóra na opuszce kciuka młodego. Ω próbował nawet coś działać, żeby ratować sytuację. Widziałam na miejscu zbrodni jakieś mokre papierowe ręczniki i okno było otwarte.
     Wsadziłam kciuk młodego pod bieżącą zimną wodę na 15 min i poszłam oceniać i usuwać skutki. Ω żalił się z łazienki, że boli, więc wróciłam z odpowiednim syropkiem. Na miejscu zastałam kolejną cichą tragedię. Z drugiego kciuka spływała kaskadą krew, ale Ω udawał, że nic się nie stało. Wg wymuszonych zeznań okazało się, że synek się nudził w łazience i jedną pozostałą suchą ręką usiłował rozłożyć na części maszynkę do golenia mojego męża. Udało mu się zresztą, maszynka na swoim miejscu na półeczce leżała w częściach. Obmyłam krew i poszłam po plaster. A następnie po telefon i grzecznie przez intercom załatwiłam młodemu nocleg u Babci piętro niżej, bo pokój okazał się niemożliwy do zamieszkania. 
     Na dole przed snem Ω leżał już z plastrem na jednym i panthenolem na drugim kciuku. Cichutki, zbolały. Babcia mu tłumaczyła:
     - Ω'siu. Trzymaj się z daleka od nieostrożnego użycia prądu, gazu, ognia, wody... i czego jeszcze mama? - zwróciła się do mnie.
     - I ostrych rzeczy - uzupełniłam.
     Σ przenocował na kanapie w salonie. A dziś Ω pojechał z drugimi Dziadkami na defilady. Plaster ściągnięty, martwą skórkę sobie sam urwał. Po oparzeniu nie było purchla, dzięki natychmiastowemu długotrwałemu chłodzeniu. Przydały się zajęcia z kombustiologiem na medycynie katastrof.


     Ukochany mąż miał o północy obejrzeć transmisję z premiery Skyrima, ale kilka drobiazgów zepsuło mu radość.
* Gry nie dało się zainstalować wcześniej, ani pobrać patcha też.
* Premiera europejska nie wypaliła o północy, więc wspólnota fanów czekała na północ wg czasu londyńskiego.
* Potem jednakże też wyczekiwana chwila nie chciała nadejść. Więc fani się wkurzyli i poszli spać. Nabuzowany adrenaliną Q biedny nie bardzo mógł zasnąć.
* Rano zerwał się o 7 am i chciał odpalić wreszcie grę. Ale Steam kazał mu ściągnąć 7 GB. Q się zdenerwował, przecież miał grę na płycie. Po półgodzinnym wojowaniu z systemem udało się dojść do kompromisu i musiał ściągnąć jedynie 2 GB patcha.
* Gry nie dało się tymczasowo uruchomić bez patcha.
* 2 GB ściągały się na naszym wspaniale szybkim łączu do popołudnia.
     Dopiero teraz siedzi i gra. Pada mu tam śnieg i w ogóle jest bardzo ładnie na tym ekranie. I rzeczywiście wstęp urywa d*pę. Zaczyna się jak inne Elder Scrollsy, jako skazaniec. Cudem uchodzi się śmierci. Czary wyglądają bardzo efektownie. Smoki są piękne i wyglądają bardzo naturalnie (a może raczej prawdopodobnie). Roślinki znikają po zerwaniu. Drzwi ruszają się, jak się przez nie przechodzi. Ludziki pracują a nie tylko snują się po wsiach. Za jakiś miesiąc, jak się wreszcie Q odklei od stacjonarki, z przyjemnością sobie pogram :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kwiatki